Konflikt, jeśli to, co się dzieje można już nazwać konfliktem, jest raczej lokalny. W najgorszym przypadku obejmuje swym zasięgiem obszar jednego miasta a i to z pewnością nie całego. W najlepszym teren położony wzdłuż fragmentu jednej ulicy, choć niektórzy zainteresowani i zainteresowanie wyrażający obserwują przestrzeń konfliktu z niejakiego oddalenia. Pojęcie przestrzeni jest tutaj jak najbardziej na miejscu. W wymiarze fizycznym chodzi wszak o fragment miasta, który właśnie jest zabudowywany. W wymiarze społecznym przestrzeń konfliktu jest wielowymiarowa – obejmuje wielu aktorów i rozgrywa się na wielu płaszczyznach. 

 

Działka oznaczona numerem 66 na warszawskiej Pradze – Południe o powierzchni około 8,3 tysiąca metrów kwadratowych zlokalizowana jest przy ul. Stanisława Augusta. Północną granicą działka dotyka wąskiej w tym miejscu ulicy a przez nią sąsiaduje z wielorodzinnymi domami mieszkalnymi  w pierzei oraz budynkami dawnej fabryki sprzętu spawalniczego. Od strony wschodniej i południowej z terenami, które stale jeszcze są zielone, od zachodniej z terenem zabudowanym. W obowiązującym miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego działka przeznaczona jest pod budownictwo mieszkaniowe z usługami o charakterze budownictwa apartamentowego i maksymalnej wysokości zabudowy do 20 metrów. Działki po stronie wschodniej i południowej (częściowo) opisano jako tereny przeznaczone pod usługi, z tym, że działka od strony wschodniej przeznaczona jest pod „dom parkingowy” uzupełniony funkcją usługową o wysokości zabudowy do 24 metrów, natomiast działka położona na południu, zgodnie z postanowieniami planu, zabudowana może zostać basenem krytym z zapleczem rekreacyjnym o wysokości do 15 metrów. Powyższe ustalenia planu miejscowego przyjęte zostały uchwałą nr 143/VIII/99 z dnia 29 kwietnia 1999 roku. 

Z historycznego punktu widzenia teren, o którym mowa to północno – wschodni fragment otuliny Kamionkowskich Błoni Elekcyjnych – same błonia leżą na południowy – zachód i graniczą, od strony zachodniej, z Parkiem Skaryszewskim. W 1993 roku cały teren pomiędzy ul. Stanisława Augusta a Aleją Waszyngtona, z uwagi na duże znaczenie przestrzenne i krajobrazowe zlokalizowanej tam zieleni parkowej, wpisany został do rejestru zabytków. 

Po kilku nieudanych przetargach, w 2016 roku, miasto za kwotę 38 milionów złotych sprzedało około 22,5 tysiąca metrów kwadratowych terenu obejmującego dzisiejszą działkę numer 66 oraz działki przyległe. Nieco później, w roku 2019, nabywca odsprzedał działkę numer 66 innemu podmiotowi, który rok później, na podstawie uzyskanego pozwolenia rozpoczął prace budowlane. Ogrodzenie placu budowy i rozpoczęcie prac ziemnych roznieciło kilka protestów, które tliły się już od chwili sprzedaży terenu. 

Faktycznie konflikt, jeśli już można nazwać go konfliktem, interesuje niewielu. Większość tych, którzy go dostrzegają, spogląda nań z niejakiego oddalenia jak z górnych rzędów teatralnej widowni w trakcie nudnawego spektaklu, w którym przerysowane postacie obsadzono aktorami zwykłymi grać oklepane role. Konserwator zabytków po prostu objął teren ochroną powołując się na jego szczególne walory krajobrazowe i przestrzenne. Granice ochrony, te wyznaczone w przestrzeni, niemal w całości oparł o istniejące ulice – tak było łatwiej pomimo, że część objętego ochroną terenu pełniło już wówczas funkcje wykraczające poza zieleń urządzoną. Miejscy architekci i urbaniści po prostu przygotowali miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego a rada miasta po prostu go uchwaliła. Część obszaru objętego uchwalonym planem pokrywała się z obszarem objętym ochroną a ustalenia planu naruszały chronione obszary zielone; być może dlatego, że w wyniku inicjatyw oddolnych zielonymi one już być przestawały ( około połowa działki numer 66 była parkingiem z wyjeżdżoną do gołej ziemi trawą). Miasto, nie pytając konserwatora o zgodę, po prostu wystawiło na sprzedaż część należącego doń terenu objętego postanowieniami planu słusznie konkludując, że skoro ma on zostać uporządkowany i zabudowany (wszak auta rozjeżdżające zieleń nie przydają miejscu estetyki) dobrze będzie, jeśli stanie się to raczej szybciej niż później. Poza tym kasie miejskiej trzeba było pieniędzy na realizację innych zadań. Inwestor po prostu, choć przecież nie od razu, wystawiony na sprzedaż teren nabył a jego najbardziej atrakcyjną część odsprzedał temu, kto akurat spostrzegł, że w to bardzo ciekawe z krajobrazowego punktu widzenia miejsce zgrabny apartamentowiec wpisze się doskonale a wbudowane weń mieszkania sprzedadzą się po cenach gwarantujących godny zysk. Kiedy inwestor teren ogrodził i rozpoczął prace ziemne, okoliczni mieszkańcy wspomagani przez miejskich aktywistów po prostu zaprotestowali wskazując wartość historyczną, przyrodniczą i krajobrazową terenu, podnosząc uchybienia w procesie planowania i sprzedaży, postponując działania dewelopera nie tylko dlatego, że jest deweloperem ale również i dlatego, że wartości cennych z punktu widzenia dotychczasowych mieszkańców nie szanuje. Deweloper po prostu, opierając się na przepisach prawa miejscowego i indywidualnych decyzjach proces budowlany rozpoczął dążąc do założonego celu – wszak w działaniach inwestycyjnych o to chodzi, aby wartości chronić w kontekście inwestycyjnych zamierzeń a nie wbrew nim. Mieszkańcy nadal protestują czemu trudno się dziwić – oprócz wygodnego parkingu tracą wszak bezpośredni, także wzrokowy kontakt z rozległymi terenami zielonymi. Inwestor nadal buduje czemu trudno się dziwić – wszak czas jest jedną z wartości procesu inwestycyjnego podlegających ochronie. Miasto a raczej jego dawni przedstawiciele nieco drżą o dzisiejsze skutki przeszłych decyzji – trudno się dziwić, wszak w ferworze walki aktywiści złożyli doniesienie do organów ścigania, co może skutkować niejakimi problemami po stronie tych, którzy z kawałka zielonego terenu w otulinie uczynili teren o znacznej wartości inwestycyjnej.  

W tym przedstawieniu każdy kto i dokąd tylko może, ignoruje pozostałych. Administracyjne zarządzanie przestrzenią realizowane przez miejskich urzędników i włodarzy nie jest zorientowane na bilansowanie interesów, negocjacyjne dochodzenie do konsensusu, równoważenie deklarowanych przez społeczność wartości. Władcze decyzje, odnoszące się nie tylko do możliwych sposobów zagospodarowania i funkcji terenu, mają u swego podłoża tę akurat wizję miasta i jego poszczególnych części, która podzielana jest przez projektantów, planistów i decydentów; szkice innych koncepcji traktowane są raczej jak ciekawostki niż poważne, warte rozważenia propozycje. Być może źródłem ich lekceważenia jest niezdolny do jakiegokolwiek kompromisu radykalizm wyznawców. Konserwatorskie ustalenia, głęboko zatopione w przeszłości, nie ocierają się nawet o wizję przyszłości, jakakolwiek by nie była i przez kogokolwiek nie była formułowana. Misja ochrony traktowana jak imperatyw wyrastający ponad wszelkie inne wartości, prowadzi do dominacji tego, co w wyobrażeniu konserwatora było, nad tym, co jest i tym, co choć niedookreślone i niepewne, będzie. Właściciele i inwestorzy, kiedy już uda im się wydobyć z administracyjno – urzędniczego  trzęsawiska prą naprzód nie zważając na nic, co nie jest jasno wzbronione przepisami prawa lub procedurą. W tej przestrzeni postulaty lokalnych społeczności i wspierających ją miejskich aktywistów traktowane są nie jak zaproszenie do rozmowy na temat próby pogodzenia tego, co planowane z tym, co zastane a jak oskarżenie, które w obliczu chwilowej nawet słabości zaowocuje bezwzględnym atakiem i karą. Być może dlatego, że tezy nie są formułowane jak postulaty a jak niepodlegające dyskusji prawdy wiary wymagające bezwzględnego posłuszeństwa, wykluczające każdego, kto poważy się na najmniejszą wątpliwość.  Aktorzy mówią do publiczności nie zważając na to, co dzieje się na scenie i zapominając o tym, co pozostanie. 

Print Friendly, PDF & Email