Kilka osób na liście dyskusyjnej, w prywatnej korespondencji czy też na blogach na temat marcowego spotkania w Warszawie poświęconego problematyce szacowania wartości służebności już się wypowiedziało. Czy można do tych relacji dodać cokolwiek? Zawsze można zwłaszcza, gdy co najmniej kilka osób, które w spotkaniu nie uczestniczyły poświęciły chwilę na telefon z pytaniem: czy i co straciłem odpuszczając warszawskie spotkanie?

Skoro do Warszawy z całego kraju przyjechało kilkudziesięciu rzeczoznawców majątkowych oraz jeden nie-rzeczoznawca majątkowy (do Romana: spotkania warsztatowe w przeciwieństwie do spotkań sprawozdawczo – organizacyjnych organizacji zawodowych zwykle nie są zamknięte i przy odrobienie dobrej woli oraz zainteresowania tematem można w nich brać czynny udział) znaczy, że temat szacowania wartości służebności kilku osobom leży na sercu i przynajmniej kilkoro z obecnych dostrzega ograniczenia aktualnych metod rozwiązywania problemu.

Stratę wynikającą z nieobecności można rozpatrywać w kilku co najmniej wymiarach. W sposób oczywisty nieobecność skutkuje brakiem możliwości towarzyskiego obcowania z tymi, których zna się już nieźle a i tak zawsze warto z nimi porozmawiać; skutkuje również brakiem możliwości poznania nowych ludzi (prawda, ogranicza również możliwość popełnienia faux pas ale to trochę inna historia), ale nie poznać nowego człowieka to zawsze strata wielka zwłaszcza w kontekście tych osób, które w Warszawie poznałem.

Strata może być również „polityczna”. Nawet jeśli, jak twierdzi mój wspólnik podstawowe problemy polityczne nie zostały rozstrzygnięte, to z pewnością zostały poruszone i być może uznane zostaną za istotne przy jakieś innej, miejmy nadzieję nieodległej okazji. Polityką w wymiarze indywidualnym jest również świadomość „bycia u zarania”, co niektórych może przerażać (wszak to pewien rodzaj buntu przeciwko całkiem nieźle ugruntowanej praktyce) a innym daje dodatkową motywację.
Istnieją (bądź nie) również straty czysto merytoryczne choć tych akurat jest stosunkowo niewiele. Trudno zgodzić się ze szczątkowym nawet optymizmem płynących z innych relacji; trudno nawet zgodzić się z Tomkiem Kotrasińskim gdy pisze, że przynajmniej wiemy, ile nie wiemy. Prawda, w trakcie spotkania udało się zgromadzić katalog kilkunastu czynników, które być może mogą mieć wpływ na wartość służebności. Prawdą jest również, że Tomasz przedstawił bardzo ciekawy przykład, w którym pokazał, że wartość nieruchomości może gwałtownie wzrosnąć z uwagi na jakieś je cechy szczególne dając przy okazji powód do rozmyślań nad odwiecznym problemem rzeczoznawców majątkowych polegającym z grubsza mówiąc na udzieleniu odpowiedzi na pytanie czy wartość ograniczonego prawa rzeczowego ustanowionego na nieruchomości może być wyższa niż wartość (rynkowa?) nieruchomości obciążonej (na które to pytanie stale odpowiadam twierdząco i mam ku temu dobre powody).

Mnie jednak z warszawskiego spotkania utkwiła w pamięci refleksja natury ogólnej. Wydaje się, a przynajmniej tak mi się wydawało, że zawód rzeczoznawcy majątkowego powinien być zawodem eksperckim skierowanym przede wszystkim na problematykę szacowania wartości prawa własności nieruchomości oraz innych praw z nieruchomościami związanych. Wydawało mi się również, że choć być może poglądy społeczne poszczególnego rzeczoznawcy majątkowego muszą jakoś objawiać się w praktyce wykonywania zawodu nie sądziłem, że poglądy te mogą w sposób zasadniczy praktykę tę zdominować a właśnie z tego typu przypadkiem mieliśmy do czynienia w Warszawie. Trudno komukolwiek odmawiać prawa do posiadania takich, a nie innych poglądów społecznych. Możemy być skrajnymi liberałami lub skrajnymi socjalistami (jeśli pojęcia te stale znaczą cokolwiek) ale w trakcie szacowania wartości (lub tylko myślenia o tym szacowaniu) poglądy na sprawiedliwość, dobro i piękno (w znaczeniu czysto estetycznym) winniśmy jednak pomijać.

Przyznam, że nieco zszokowały mnie poglądy kilku uczestników spotkania, wyrażające troskę raz o „sprawiedliwość społeczną” a dwa o zdolność do uiszczenia należności za ustanowienie prawa. Nie sądziłem, że rolą rzeczoznawcy majątkowego poza oszacowaniem konkretnej wartości może być również refleksja nad skutkami niesionymi przez to oszacowanie. Tymczasem kilkoro uczestników spotkania wysuwało argumenty pozamerytoryczne, które jak sądzę miały na celu skierowanie naszej uwagi na skutki finansowe jakie określona przez rzeczoznawcę wartość niesie dla uprawnionego z ustanowionego prawa. Tyle tylko, że to nie jest a przynajmniej nie powinno być przedmiotem zawodowego zainteresowania rzeczoznawcy majątkowego. Cóż bowiem skromnego rzeczoznawcę majątkowego realizującego swoje zawodowe czynności obchodzić może, czy przedsiębiorstwo energetyczne zdolne będzie opłacić ustanowienie określonych praw na nieruchomościach celem pobudowania linii elektroenergetycznej? Przecież rzeczoznawca ma oszacować wartość takiego prawa a o skutki finansowe nie jemu się martwić. Od tego są politycy i filozofowie z tym, że politycy zwykli nie czytać a filozofowie wyłącznie czytają.

Dajmy sobie zatem, w kontekście szacowania wartości spokój z rozmyślaniami społeczno – politycznymi. Kilku takich, którzy nie będąc politykami do zawodu politykę włączało już mieliśmy i zawodowi nie wyszło to na dobre. Od „pomniejszania” skutków szacowania są politycy (vide np. ustawa o EURO 2012), od „powiększania” ja reprezentując klientów w sporach. Nasze role są określone, motywy działania znane a skutki przewidywalne. Czy są one tak samo przewidywalne dla kierującego się niejasnymi i niezawodowymi przesłankami rzeczoznawcy majątkowego? Warto zapytać tych, których miałem okazję zawodowo poznać.

Print Friendly, PDF & Email