Nadawane przez Ministra uprawnienia zawodowe w zakresie szacowania nieruchomości mają zasadniczo w sferze teoretycznej zapewnić wysoką jakość świadczonych przez rzeczoznawców usług a co za tym idzie również tak zwane bezpieczeństwo obrotu, natomiast w sferze praktycznej ułatwić podmiotom zainteresowanym zleceniem oszacowania odnajdywanie i weryfikację osób parających się tego typu robotą.

Jeśli przyjrzymy się z jednej strony celom, jakie miały dzięki ustawowej regulacji zostać osiągnięte a z drugiej realizacji tych celów łatwo dostrzeżemy, że żaden z nich nie jest realizowany. Po pierwsze nadawanie uprawnień państwowych nie zapewnia wysokiej jakości usług i moim zdaniem negatywnie wpływa z jednej strony na bezpieczeństwo obrotu a z drugiej obniża zaufanie obywateli do Państwa (wszak to Państwo daje glejt na wycenę).
Można się zastanawiać nad przyczynami takiego stanu rzeczy i długo dywagować jednak pewne jest wyłącznie jedno: tak, jak socjalizm zajmował się głównie rozwiązywaniem problemów, które sam tworzył tak państwowe uprawnienia przydatne są wyłącznie do komplikowania prostej rzeczywistości. Nie raz i nie dwa w swojej zawodowej praktyce spotkałem się z przypadkiem, kiedy cały autorytet rzeczoznawcy polegał na przedstawieniu stosownej legitymacji, wyliczeniu ostatnio odbytych szkoleń oraz (ostatnio) również REV’a. Kilka dni temu otrzymałem kolejną opinię organizacji zawodowej na temat sporządzonego przez uprawnionego rzeczoznawcę operatu szacunkowego (z REV’em), która w swej sentencji mówi, że przedstawione opracowanie nie powinno stanowić dowodu w sprawie, na potrzeby której zostało sporządzone. Nie jest to pierwszy taki przypadek i pewnie nie ostatni. Wykonane przez tego rzeczoznawcę opracowanie naraziło mojego klienta na stres i szkodę. Obliczone przezeń wartości nieruchomości miały się nijak do rzeczywistości postrzeganej przez zwyczajnych uczestników rynku. Ze stresem klient poradzić sobie będzie musiał sam. Ze szkodą (na szczęście dla biegłego decyzja w sprawie nie zapadła) poradzę sobie w jego imieniu przesyłając na adres rzeczoznawcy rachunek za wykonaną opinię organizacji zawodowej z wezwaniem do zapłaty. Gdyby ten rzeczoznawca nie posiadał nadanych państwowo uprawnień, gdyby miał świadomość, że źle wykonane przezeń opracowanie to jedna „smutna buźka” w rejestrze więcej, gdyby wreszcie wiedział, że za błędy odpowie materialnie – może na etapie postępowania byłby bardziej skłonny do refleksji i otwarty na argumenty. (Mam taki zwyczaj – kiedy dostaję wadliwe opracowanie najpierw dzwonię do autora i próbuję rozmawiać, jeśli to nie przynosi efektu jestem, chroniąc interesy klienta bezlitosny).

Wyobraźmy sobie jednak sytuację nieco odmienną. Giną w odmętach przeszłości państwowe uprawnienia i każdy może oświadczyć, że będzie prowadził działalność w zakresie szacowania nieruchomości. Jakiś minister w jakimś publikowanym w Internecie rejestrze zamieszcza stosowną informację i Kowalski rusza do boju. Włodek obawia się, że utraci tym samym wgląd do dokumentów. Dlaczego? Dobrze, teoretycznie stosowne dokumenty zawierają dane osobowe podlegające ochronie zatem dostęp do nich powinien być ograniczony. Tyle tylko, że rzeczoznawca ma szacować wartość nieruchomości a nie mieć dostęp do danych. Jak sobie to zorganizuje, czy za pomocą „zaprzyjaźnionego notariusza” czy na podstawie wniosku o udostępnienie danych to absolutnie obojętne. Jola twierdzi, że wpłynie to na drastyczne obniżenie cen. Dlaczego? Wszak nie istnienie bądź brak istnienia uprawnień stanowi o oferowanych na rynku cenach za usługi rzeczoznawców; to rzeczoznawcy (z państwowymi uprawnieniami) wyznaczają obecnie taki a nie inny poziom cen. Jednak rzeczoznawca, jak każdy normalny człowiek prowadzący działalność gospodarczą będzie mógł i musiał o rynek walczyć. Jeśli znikną państwowe uprawnienia, to w jaki sposób będzie o ten rynek walczył? Ano ceną lub jakością. Tyle tylko, że zawsze tam, gdzie idzie o mienie znaczniej wartości jakim jest nieruchomość nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrudni Kowalskiego oferującego najniższą cenę. Najpierw tego Kowalskiego dokładnie sprawdzi – wszak mu już państwo ze swoim systemem nadawania uprawnień nie pomoże. Popyta znajomych, poogląda witryny internetowe, zajrzy do ministerialnego rejestru i na strony organizacji zawodowych. W Internecie jest wszystko – trzeba tylko chcieć poszukać. Kiedy szukasz lekarza albo (nie daj Bóg adwokata) to idziesz do tego, który bierze najmniej? Nie, idziesz tam gdzie za możliwą do zaakceptowania cenę dostaniesz najlepszą usługę ( i nie mów proszę, że wymienione powyżej zawody też bazują na państwowych uprawnieniach bo one je mają nie dzięki ale wbrew państwu, siłą swoich korporacji).

Wiem, zaraz podniesie się larum, że organy administracji stosują w przetargach kryterium najniższej ceny. To niech przestaną. Żaden przepis obowiązującego prawa ich do tego nie zmusza i żaden znany mi przepis nie zwalnia od myślenia. Jeśli sobie organ pomyśli to sobie wymyśli w jaki sposób zlecić usługę aby z jednej strony nie przepłacić a z drugiej dostać produkt dobry. Nie mój cyrk i nie moje małpy.

Banki? Zejdźmy na ziemię. Bankom oszacowanie wartości swpl, działki budowlanej pod domek jednorodzinny albo tego domku potrzebne jest jak dziura w moście. Same dobrze wiedzą za ile „cirka ebaut” dana nieruchomość na rynku pójdzie w razie egzekucji. Kiedy bank naprawdę chce znać wartość nieruchomości to znajduje rzeczoznawcę, który się na temacie zna i pyta płacąc przy okazji stosowne wynagrodzenie.

Ale efekt takowej likwidacji państwowych uprawnień, po krótkim być może okresie niepokoju przyniesie skutki pożądane. Kiepscy biegli odejdą w cień, dobrzy zaczną zarabiać a prestiż zawodu zyska.

Print Friendly, PDF & Email